Severity: Notice
Message: Only variable references should be returned by reference
Filename: core/Common.php
Line Number: 239
Urodził się w Proszowicach w roku 1947. Mieszka na stałe w Zabrzu. Jest absolwentem Politechniki Śląskiej w Gliwicach, gdzie w roku 1975 uzyskał dyplom magistra inżyniera. Bezpośrednio po studiach pracował jako pracownik naukowy w Głównym Instytucie Górnictwa, a następnie w Centralnym Ośrodku Informatyki MGiE. Po pobycie w Anglii i uzyskaniu odpowiednich certyfikatów językowych rozpoczął pracę jako nauczyciel języka angielskiego. Po dwudziestu latach pracy w szkole odszedł na emeryturę. Obecnie prowadzi własną szkołę języka angielskiego.
TRAJEKTORIA ŚMIERCI, rozdz. 1: SAINT LORAIN
Do chwili katastrofy Saint Lorain było jedną z tych malowniczych wiosek położonych wysoko w Alpach, które słynęły z tego, że nic się w nich nie zmienia. Jedynymi rzeczami, które w sposób naturalny ulegały tam cyklicznej odnowie, były pory roku i zapach górskiego powietrza. W zimowe wieczory powietrze pachniało tam krystalicznym szronem i palonym w kominku drewnem, podczas gdy latem wypełniał je aromat żywicznego balsamu, igliwia i gorących krzewów.
Tętno współczesnego świata docierało tam wyłącznie za sprawą turystów szukających przygód na niebezpiecznie stromych stokach i pulsowało pozornie leniwe, przyśpieszając tylko wtedy, kiedy wielobarwna karawana przybyszów w kolorowych kombinezonach pojawiała się w dolinach wraz z nadejściem pierwszych śniegów. Potem znów zwalniało, aby na początku każdej wiosny dostosować się do niezmiennego w tamtych stronach miarowego rytmu wschodów i zachodów słońca.
Niezmienność Saint Lorain była wartością, jak w żadnym innym zakątku świata. I zapewne pozostałaby nią na zawsze, gdyby nie wydarzenie, które sprawiło, że wszystko to, co do tej pory powtarzało się tam niezmiennie z dokładnością szwajcarskiego zegarka zostało przyćmione czymś, co całkowicie odmieniło chronologię upływającego czasu. Była to lotnicza katastrofa, która pochłonęła życie stu pięćdziesięciu ludzi i wydarzyła się na skalistym, trudno dostępnym zboczu, nazywanym przez mieszkańców okolicznych wiosek Śpiącym niedźwiedziem.
W jednej chwili Saint Lorain zamieniło się wówczas w świątynię smutku i ciszy. Kilkanaście godzin później drewniany kościółek na końcu turystycznej promenady, który zwykle świecił pustkami zapełnił gęsto gromadą przybyszów w czerni, którzy zjawili się tam, aby pożegnać swoich bliskich. Stał się nagle przystanią żałobnego ukojenia
Wiadomości o katastrofie spływały do Saint Lorain bardzo oszczędnie. Na początku wiadomo było tylko tyle, że samolot, który uderzył w zbocze rozprysł się na tysiące kawałków. Niedługo potem nadeszła wiadomość o tym, że żadna z osób będących na jego pokładzie nie przeżyła. Dopiero po kilkunastu godzinach dotarły do wioski nieco bardziej szczegółowe informacje, z których wynikało, że był to samolot należący do linii lotniczych Globalwings, że wzbił się w powietrze z lotniska w Barcelonie, i że miał to być jego planowy lot do Dusseldorfu. Wiadomo było również, że kiedy po upływie godziny znalazł się ponad szczytami francuskich Alp, zupełnie niespodziewanie zaczął obniżać lot, aż wreszcie uderzył o skały.
Źródłem kolejnych informacji stali się sami mieszkańcy Saint Lorain, którzy na chwilę przed katastrofą ujrzeli go niemalże tuż nad głowami. Jednym z nich był niewysoki mężczyzna w średnim wieku o okrągłej, zaczerwienionej twarzy, który mówił z takim przejęciem, jakby wciąż jeszcze nie dowierzał temu, czego był świadkiem i wciąż nie potrafił przyjąć do wiadomości faktu, że sąsiadujące z wioską wzgórze stało się miejscem tak potwornego dramatu. Opisując lecący nad jego głową samolot mówił, że widział go tak dokładnie, jakby to była dziecięca zabawka puszczona na sznurku z sąsiedniego podwórka. Porozumiewał się w języku angielskim, ale z tak mocnym francuskim akcentem, że trudno go było zrozumieć.
– Nie mogłem uwierzyć, że leci tak nisko – mamrotał z przejęciem. – Do tej pory nigdy nie widziałem tak nisko lecącego samolotu. Schodził coraz niżej i niżej, i wtedy pomyślałem, że coś złego się z nim dzieje. Wiedziałem, że jeżeli pilot nie poderwie go na czas, to nic nie uchroni go przez zderzeniem. Wziąłem głęboki oddech i czekałem. Ale pilot nie wykonał żadnego ruchu, jakby w ogóle nie widział, co ma przed sobą.
Nieco więcej szczegółów dodała właścicielka straganu z pamiątkami, która również obserwowała samolot tuż przed samą katastrofą. Była nieco młodsza od mężczyzny o zaczerwienionej twarzy i bardziej opanowana. Mówiła z takim spokojem, jakby wydarzenie, którego była świadkiem, stanowiło fragment niezbyt ciekawego filmu obejrzanego kilka minut wcześniej. Mimo wszystko każde wypowiedziane przez nią słowo zawierało nutkę grozy. Za każdym razem, kiedy unosiła ramiona, aby pokazać jak nisko leciał samolot, pobrzękiwała srebrną biżuterią zawieszoną na obu nadgarstkach, co sprawiało takie wrażenie, jakby za chwilę miała się wydarzyć kolejna katastrowa.
– Szedł równo w dół jak po sznurku – mówiła niby to obojętnym, ale bardzo zdecydowanym tonem. – Od razu pomyślałam, że coś z nim nie tak, bo leciał bardzo powoli, jakby się zgubił i zastanawiał gdzie ma lecieć dalej. Powiedziałam sobie, że pewnie zaraz znajdzie drogę i poleci we właściwym kierunku. Może gdzieś w lewo, albo w prawo, albo gdzieś wyżej. Ale on wcale nie zamierzał zmieniać kursu. Leciał wprost na Śpiącego niedźwiedzia i walnął w niego z całym impetem. Jeszcze wtedy nie pomyślałam o ludziach, którzy zginęli.
Znalazł się jeszcze jeden naoczny świadek. Była nim emerytowana pielęgniarka z Niemiec, przebywająca w górach na urlopie.
– Zupełnie nie zdawałam sobie sprawy, że jestem świadkiem czegoś, o czym będę musiała potem opowiadać – mówiła z taką pretensją w głosie, jakby ją irytował fakt, że musi referować coś, co zupełnie jej nie dotyczy. – Kiedy wyszłam z pensjonatu na poranny spacer, ujrzałam go jak leci na bardzo niskiej wysokości. Pomyślałam wtedy, że chyba tutaj, wysoko w Alpach wszystkie przelatujące samoloty widzi się tak bardzo blisko. Nawet nie przyszło mi na myśl, że mimo wszystko powinien lecieć nieco wyżej, jeżeli chce przelecieć ponad pobliskim wzgórzem.
Mówiąc to kobieta uniosła wysoko ramiona, podobnie jak właścicielka straganu z pamiątkami, tyle tylko, że bez efektu pobrzękującej biżuterii. W jej przypadku stanowiły ją kolorowe rzemyczki mocno zaciśnięte na obu ramionach. Długo spoglądała w niebo, jakby chciała w ten sposób przypomnieć sobie to, co tak niedawno widziała.
Ona pierwsza wspomniała o wybuchu.
– Kiedy samolot zniknął mi z oczu, usłyszałam głośne bum i to wszystko… – zakończyła, zginając przy tym i wyprostowując gwałtownie palce, co miało symbolizować siłę wybuchu.
Wszyscy miejscowi potwierdzili, że również i oni usłyszeli wybuch. Jedni sprzątali właśnie po śniadaniu, albo zabierali się do przygotowania obiadu, inni zajęci byli wieszaniem pościeli, a niektórzy właśnie zabierali się do koszenia trawy.
Był to bardzo dziwny, niespotykany dotąd wybuch, zupełnie niepodobny do tych, które do tej pory zdarzało im się słyszeć. Na przykład do głębokiego pomruku, który zwiastuje zerwanie się lawiny, albo do niespodziewanego grzmotu, który zapowiada nadchodzącą burzę w bezchmurny i słoneczny dzień. W każdym razie był on równie złowieszczy, tyle tylko, że nie miał nic wspólnego z zagrożeniem pochodzącym z natury. Podobny był do uderzenia pięścią w pustą, drewnianą beczkę i właściwie nie wiadomo było, z której strony nadszedł – czy z ponad chmur, czy gdzieś spod ziemi, czy też przyniesiony został z wiatrem, jak to się często zdarzało, gdy sam Bóg grzmiał na ludzką przestrogę. Dopiero, kiedy ucichł, wszyscy zdali sobie sprawę z tego, że na zboczu Śpiącego niedźwiedzia wydarzyło się coś niespotykanego; coś, czego jeszcze nigdy nie byli świadkami.
Pierwsi zareagowali ratownicy pełniący służbę przy helikopterach. Natychmiast poderwali maszyny i skierowali je w miejsce, skąd usłyszeli niepokojący odgłos. Widok, który ujrzeli miał już potem pozostać w ich pamięci na zawsze. Opisując go mówili bardzo oszczędnie, do tego ze ściśniętym gardłem i przerażeniem w oczach, doskonale zdając sobie sprawę, że za kilka godzin powrócą w to samo miejsce pieszo i wówczas nie będą mogli pozwolić sobie nawet na jedną chwilę słabości. Starali się nie patrzeć w oczy tym, którzy zadawali pytania, ale mimo wszystko na podstawie ich zdawkowych wyjaśnień można się było domyślić, że to, co ujrzeli było zbyt trudne do opowiedzenia.
Był to obraz wąskiej doliny gęsto pokrytej szczątkami rozbitego samolotu, które przypominały nienaturalnej wielkości płatki śniegu naniesione wiatrem spoza ziemskiej przestrzeni. Było ich tak wiele, że sięgały daleko poza krąg widzenia niczym ocean nieskończoności. Mogłyby być wytworem chorej wyobraźni, pełnym podróżnych drobiazgów i ludzkich kształtów oraz bezkształtnych kawałków blachy, gdyby nie fakt, że na jednym z nich widniał pomarańczowy numer rozbitej maszyny i fragment napisu Globalwings.
Smutek mieszkańców Saint Lorain, jak również i tych wszystkich, którzy przybyli do wioski, aby opłakiwać swoich bliskich, był tym bardziej bolesny, że nikt nie potrafił im odpowiedzieć na podstawowe i najprostsze pytania dotyczące przyczyn katastrofy. Chociaż nikt nie zadawał ich na głos w obawie, że mogłyby obnażyć prawdę zbyt bezwzględną i trudną dla do zaakceptowania, to jednak każdy powtarzał je w myślach, jak żałobną mantrę. Najpierw w czasie modlitwy w wypełnionym do ostatniego miejsca drewnianym kościółku przy głównej promenadzie, a potem w czasie milczącej procesji do polany, na której lądowały helikoptery powracające z miejsca katastrofy.
Dorobek literacki:
- debiut na łamach śląskiego czasopisma „Poglądy”, opowiadanie Na zawsze, 1981
- miesięcznik „Literatura”, opowiadanie Syn pani Szmit, 1983
- zbiór opowiadań Miejsce powrotów (Wydawnictwo Iskry, 1985)
- powieść Bank nieuczciwości (Wydawnictwo Śląsk)
- tłumaczenie na język angielski polskiej poezji w zbiorze pod redakcją Andrew Fusek Petersa: Sheep don’t go to school (Bloodaxe Books, 1999)
- Pociągi do nieba, pierwsza nagroda w Ogólnopolskim Konkursie Górnośląskiego Towarzystwa Literackiego na opowiadanie o tematyce górniczej, 2002
- Berta stewardessa, pokonkursowa publikacja opowiadań w antologii wydanej pod patronatem Uniwersytetu Gdańskiego, 2007
- Sheringham Avenue, pokonkursowa publikacja opowiadań wydana pod patronatem księgarni „Polish Books” w Londynie, 2007
- Kolekcjoner tajemnic – opowiadania sensacyjne (Wydawnictwo Skat, 2013)
- Miejsca rozstań i powrotów – zbiór opowiadań (Wydawnictwo Skat, 2015)
Publikacje opowiadań w miesięczniku społeczno-kulturalnym „Śląsk”:
Pociąg do nikąd – luty 2003
Nie będzie pociągu do nieba – fragment powieści – listopad 2004
Berta Stewardessa – styczeń 2007
Czapka Waidera – listopad 2008
Stratford Station – styczeń 2010
Krista – maj 2012